Grecja - Ateny i Kalamata


Każdy kolejny wyjazd w nowe miejsce rozwija. Nie ważne czy to w kraju czy za granicą. Poznajesz świat od nowa niczym małe dziecko.
O tym wyjeździe dowiedziałem się na początku tego roku kiedy moje samopoczucie było niskich lotów i nie pozwalało cieszyć się taką wiadomością. Było mi to jakoś obojętne. Na szczęście dałem się namówić.
Czasami trzeba uciec od wszystkiego nam znanego żeby spojrzeć na siebie i świat na nowo.  
Grecja była do tego idealnym miejscem. Nawet nie wiedziałem czego mam się spodziewać. Wiedziałem tylko że będzie ciepło i słonecznie. Za cel postawiłem sobie obcowanie z otoczeniem o każdej porze dnia. O wschodzie słońca jak i po jego zachodzie. Nie przeglądałem grup fotograficznych ze zdjęciami miasta. Pozwoliłem sobie na odkrywanie i szukanie kadrów z otwartym umysłem. Wdrapywanie się w środku nocy na szczyt góry żeby zobaczyć jak Ateny budzą się ze snu - nie znam lepszej formy wypoczynku. Oglądasz świat którego wcześniej nie znałeś w sposób w który pewnie większość jego mieszkańców nie miała okazji oglądać bo akurat właśnie śpią albo jadą do pracy. A ja stoję właśnie na górze z której widać jeszcze senne miasto. Nie w najwyższym miejscu, a przy ławce na której poprzedniego dnia siedziała zakochana para i wpatrywała się w miasto. 



A tu widok na zieloną wyspę wśród szarości zabudowy miejskiej, czyli szczyt z którego zostały wykonane poprzednie ujęcia.


Oczywiście jak już tam byłem to musiałem wdrapać się na sam szczyt  pod dzwonnicę.
Spodziewałem się tam zobaczyć tłumy ludzi z aparatami. A rzeczywistość okazała się być inna.
Garstka osób podziwiających widoki i starszy pan z mopem myjący posadzkę przy wschodzie słońca.


Kiedy serce i oczy już wchłonęły te widoki wracałem na śniadanie do hotelu. Chwila przerwy i czas ruszyć w miasto poznać jego kulturę i historię. Jak to zazwyczaj bywa w dużych miastach wszelkie zabytki były dość mocno oblegane ale odpowiednio długo czekając na pustą przestrzeń udało mi się wykonać kilka ujęć. Jakoś wolę czyste kadry bez ludzi.






Niebieska godzina w Atenach trwa ok 20 minut po czym niebo staje się czarne i jedyny kolor to barwa oświetlenia otaczającego. Dlatego zrobienie zdjęć nocnych z błękitem wymagało wcześniejszego podjęcia decyzji jaki kadr ma zostać uwieczniony. Odpowiednio wcześniej szedłem do miejsca gdzie mają być wykonane nocne zdjęcia. Rozstawiałem sprzęt i czekałem na błękit nieba.


Warto też za dnia sprawdzić czy rozstawienie statywu na środku drogi jest możliwe.
Na szczęście 40 cm wysepka oddzielająca pasy ruchu nadawała się idealnie. Nikt nie zahaczał lusterkami. Policja też jakoś nie zwracała uwagi.



Później już tylko czerń, światło latarni i neonów.
W takich warunkach dobrze się prezentowały żółte taksówki, których było pełno na ulicach miasta. Podobnie jak w Pradze czy Nowym Jorku.


Po Atenach przyszła kolej na Kalamatę.
Pierwszym kadrem jaki wpadł mi do głowy to wyjście nad wodę i ustrzelenie zachodu słońca. 
Nie znając jeszcze okolicy uruchomiłem nawigację i patrząc na zdjęcie satelitarne wytyczyłem sobie drogę do przystani. Nie spodziewałem się tylko jak szybko kolor zachodu niknie na horyznoncie. Szybka decyzja i pierwsze zdjęcie gotowe. Potem kolejne i tak dalej. Jedno miejsce już miałem pewne. Pozostało poszukać kolejnych.



Następnie na spokojnie sprawdziłem którędy najlepiej dojść i ile czasu na to potrzeba żeby nie marnować drogocennego światła.
Analizując mapy satelitarne i kierunek z którego będzie padać światło ustalam gdzie mniej więcej się wybrać. Mam w głowie swój kadr, jednak nie byłem wcześniej o wschodzie w tym miejscu i nie wiem czy coś z tego będzie. Rzeczywistość oczywiście weryfikuje moją wizję. Rozkład światła był trochę inny niż sobie to wyobrażałem. Także mój pomysł szlag trafił. Czekając jednak aż światło oświetli kościół w miejscu gdzie rozstawiłem statyw pojawił się wędkarz. A po zboczu gór spływało miękkie światło. Pozostało tylko złapać ten kadr.




Zdjęcia przy wschodzie i zachodzie słońca pozostawiały lekki niedosyt. Niby miałem ładne zdjęcia ale brakowało charakterystycznego koloru wody. Dowiedziałem się że dalej od miasta woda przybiera intensywniejszy kolor. Pozostało tylko znaleźć środek transportu. Chwila szukania i znalazłem wypożyczalnię rowerową. Właściciel wypożyczalni polecił miejsce oddalone od centrum o ok 18 km. W planach miałem więcej ale postanowiłem sprawdzić przez niego proponowane miejsce. Przeglądając Google Maps miejsce zapowiadało się ciekawie. Zacumowane łodzie były wdzięcznym obiektem do fotografowania.



Dodatkowo wyznaczyłem sobie trasę do innego miejsca z drugiej strony góry. Jednak jeśli kiedyś google nie doprowadzi was pieszą trasą to rzeczywiście nie ma jak tam dotrzeć. W odległości ok 500 m od urwiska zrezygnowałem i zawróciłem. Brak jakiegokolwiek szlaku nie pozwalał dojść i wrócić bezpiecznie, czasami lepiej zrezygnować.
Pozostało obrać kierunek powrotny, czasami zatrzymując się na zdjęcia.


Będąc na miejscu nie przyjąłem lokalnego zwyczaju spania w środku dnia. Ciepło czy nie ja wolałem chodzić bocznymi uliczkami i poznawać wszystkie zakamarki miasta. Czasami lepsze, czasami gorsze ale inne budzące ciekawość.



Po spacerze na mieście szedłem na zachód do portu albo mariny.


Siadałem i czekałem na to aż mój kadr będzie pełen barw. Często w pobliżu widziałem koty wylegujące się na kamieniach i pilnujące wędkarzy. Każdy z nas miał na coś chrapkę i nie planował odchodzić z pustymi rękami.



Po złotym zachodzie słońca zostawała jeszcze chwila na wykorzystanie błękitu nieba zaraz po zachodzie.


Znając już dość dobrze okolice portu i mariny kolejny zachód postanowiłem poświęcić na uchwycenie łodzi i samej mariny wieczorową porą. Chodziłem od pomostu do pomostu sprawdzając kolejne ujęcia. Niestety nic mi nie przypasowało. Chwytając statyw pod pachę zabrałem się za wspinaczkę na kamienie w poszukiwaniu innego kadru. Kilka chwil grozy na ruchomych głazach ale udało się znaleźć odpowiednie miejsce na rozstawienie statywu. Pozostało tylko czekać na zapalenie się świateł w mieście.